
Z Wiedniem mam trzy wspomnienia. Pierwsza w nim wizyta, to jakieś piętnaście lat temu. NUDA. W głowie pozostały mi złote, świecące monumenty, nieskazitelnie wyglądające kamienice i schodzone przeze mnie i moich znajomych ulice w poszukiwaniu dobrej kawy (bez rezultatu, może z powodu niedzieli?, kto to wie...). Ostatecznie położyliśmy się w parku koło odpoczywających wiedeńczyków i tak spędziliśmy resztę dnia opowiadając sobie różne historie.
Mój drugi pobyt był związany z pracą. Naprawdę udany wyjazd, z jednym wszakże wyjątkiem. Męczącym, powracającym, targającym nerwy, powodującym bezsenność itd. itp. Dziś, widząc go z perspektywy, śmieję się z niego i jest on anegdotą nr 3, a zaliczam go do tzw. trudnych sytuacji, kiedy jest się gościem.
Po całym dniu oglądania sztuki w muzeach i życia, co jest moim ulubionym zajęciem, wieczór z B. postanowiłam spędzić w mieszkaniu, gdzie się zatrzymaliśmy, dodam: bardzo strzeżonym. Na tę okazję zamówiliśmy ogromną pizzę, kupiliśmy czerwone wino i tak zaopatrzeni gadaliśmy, czytaliśmy itd. itd. w kuchni. Ja jako pierwsza udałam się na spoczynek, po czym niedługo mi dane było leżeć sobie w błogim śnie. B. z niepokojem w głosie powiedział: p o p a t r z!!! No i popatrzyłam i zobaczyłam: cały sufit w czerwonych plamach po winie. Ktoś powie no i co z tego?
Po pierwsze: byliśmy w dość nobliwym miejscu, w wyremontowanym mieszkaniu, a poza tym co z tym zrobić? Wino rzecz jasna otwierane było na wpych (ku przestrodze), tylko małe syknięcie dane nam było usłyszeć, ale żeby aż po ścianach i suficie miało się rozprzestrzenić?! Od razu myśl: to nie nasze!, ale jednak nasze; nie widać!, ale jednak widać, no i wreszcie: co teraz?
Do zadania podeszliśmy metodycznie, ustaliliśmy czym możemy to usunąć, malowanie nie wchodziło w grę, miałam jeszcze sporo obowiązków związanych z wystawą, a poza tym... chociaż? No ale nie ;-) Na drugi dzień, w samym sercu Wiednia zaczęliśmy szukać: odpowiednich gumek do mazania, papieru ściernego lub podobnych zastępczych rzeczy, myjek, płynów itd. Tylko, że sklepów z takimi akcesoriami nie było w turystycznej części, bo i po co? Turysta nie będzie przecież kupował papieru ściernego drobnoziarnistego. Zrezygnowani postanowiliśmy odpocząć w pobliskiej kawiarni. Gapiliśmy się przez szybę obmyślając kolejny plan. Nagle nasze oczy skupiły się na sklepie, małym, przypominającym jeden z wielu na krakowskim Kazimierzu. To mógł być nasz ratunek. W sklepie dostaliśmy wszystko to, czego potrzebowaliśmy plus dodatkowe utensylia. Jednak nic nie zadziałało, było jeszcze gorzej. Sam sposób w jaki próbowaliśmy ratować się z tej sytuacji był nader śmieszny. B. musiał stanąć na dość chybotliwym stole, co groziło połamaniem go i kolejnym problemem: jak go wyniesiemy, skoro dookoła są kamery, szyfry, strażnicy itd. Zaczęliśmy wymyślać historie, co nas nieźle ubawiło, leżeliśmy na podłodze ze śmiechu. Cokolwiek byśmy nie wymyślali byliśmy w punkcie wyjścia, niestety... Radziliśmy się artystów co oni by zrobili. Kiedy zaczęli opowiadać swoje historie, nasza wydała się naprawdę błahostką ;-) I żeby nie przedłużać: plamy zostały, nikt nie miał pretensji. Została historia o wielu wątkach, tu przytoczyłam tylko jeden (historia jest naprawdę rozbudowana). I od razu przypomniało mi się kolejne zdarzenie moich znajomych, którzy udali się na Sylwestra do hotelu, gdzie już na wstępie zostali poinformowani, że za wszystkie szkody będą musieli zapłacić. Weszli do swoich pokojów i oto na każdym sprzęcie wypisane były ceny wyposażenia, takie doczepione etykiety, ku przestrodze; sztuczny kwiatek w doniczce tyle, stół tyle, wazon tyle itd. To ich trochę wystraszyło, więc postanowili zachować niebywałą ostrożność. Ale niestety, czerwony szampan wylał się na ścianę, a sztuczny kwiatek złamał nie wiadomo kiedy i jak. Dodam, że to bardzo spokojni ludzie, po prostu pech ;-) Jest jeszcze taka historia o wujku, niewiarygodna, jak z filmu, ale to już innym razem... ;-)))
Mój drugi pobyt był związany z pracą. Naprawdę udany wyjazd, z jednym wszakże wyjątkiem. Męczącym, powracającym, targającym nerwy, powodującym bezsenność itd. itp. Dziś, widząc go z perspektywy, śmieję się z niego i jest on anegdotą nr 3, a zaliczam go do tzw. trudnych sytuacji, kiedy jest się gościem.
Po całym dniu oglądania sztuki w muzeach i życia, co jest moim ulubionym zajęciem, wieczór z B. postanowiłam spędzić w mieszkaniu, gdzie się zatrzymaliśmy, dodam: bardzo strzeżonym. Na tę okazję zamówiliśmy ogromną pizzę, kupiliśmy czerwone wino i tak zaopatrzeni gadaliśmy, czytaliśmy itd. itd. w kuchni. Ja jako pierwsza udałam się na spoczynek, po czym niedługo mi dane było leżeć sobie w błogim śnie. B. z niepokojem w głosie powiedział: p o p a t r z!!! No i popatrzyłam i zobaczyłam: cały sufit w czerwonych plamach po winie. Ktoś powie no i co z tego?
Po pierwsze: byliśmy w dość nobliwym miejscu, w wyremontowanym mieszkaniu, a poza tym co z tym zrobić? Wino rzecz jasna otwierane było na wpych (ku przestrodze), tylko małe syknięcie dane nam było usłyszeć, ale żeby aż po ścianach i suficie miało się rozprzestrzenić?! Od razu myśl: to nie nasze!, ale jednak nasze; nie widać!, ale jednak widać, no i wreszcie: co teraz?
Do zadania podeszliśmy metodycznie, ustaliliśmy czym możemy to usunąć, malowanie nie wchodziło w grę, miałam jeszcze sporo obowiązków związanych z wystawą, a poza tym... chociaż? No ale nie ;-) Na drugi dzień, w samym sercu Wiednia zaczęliśmy szukać: odpowiednich gumek do mazania, papieru ściernego lub podobnych zastępczych rzeczy, myjek, płynów itd. Tylko, że sklepów z takimi akcesoriami nie było w turystycznej części, bo i po co? Turysta nie będzie przecież kupował papieru ściernego drobnoziarnistego. Zrezygnowani postanowiliśmy odpocząć w pobliskiej kawiarni. Gapiliśmy się przez szybę obmyślając kolejny plan. Nagle nasze oczy skupiły się na sklepie, małym, przypominającym jeden z wielu na krakowskim Kazimierzu. To mógł być nasz ratunek. W sklepie dostaliśmy wszystko to, czego potrzebowaliśmy plus dodatkowe utensylia. Jednak nic nie zadziałało, było jeszcze gorzej. Sam sposób w jaki próbowaliśmy ratować się z tej sytuacji był nader śmieszny. B. musiał stanąć na dość chybotliwym stole, co groziło połamaniem go i kolejnym problemem: jak go wyniesiemy, skoro dookoła są kamery, szyfry, strażnicy itd. Zaczęliśmy wymyślać historie, co nas nieźle ubawiło, leżeliśmy na podłodze ze śmiechu. Cokolwiek byśmy nie wymyślali byliśmy w punkcie wyjścia, niestety... Radziliśmy się artystów co oni by zrobili. Kiedy zaczęli opowiadać swoje historie, nasza wydała się naprawdę błahostką ;-) I żeby nie przedłużać: plamy zostały, nikt nie miał pretensji. Została historia o wielu wątkach, tu przytoczyłam tylko jeden (historia jest naprawdę rozbudowana). I od razu przypomniało mi się kolejne zdarzenie moich znajomych, którzy udali się na Sylwestra do hotelu, gdzie już na wstępie zostali poinformowani, że za wszystkie szkody będą musieli zapłacić. Weszli do swoich pokojów i oto na każdym sprzęcie wypisane były ceny wyposażenia, takie doczepione etykiety, ku przestrodze; sztuczny kwiatek w doniczce tyle, stół tyle, wazon tyle itd. To ich trochę wystraszyło, więc postanowili zachować niebywałą ostrożność. Ale niestety, czerwony szampan wylał się na ścianę, a sztuczny kwiatek złamał nie wiadomo kiedy i jak. Dodam, że to bardzo spokojni ludzie, po prostu pech ;-) Jest jeszcze taka historia o wujku, niewiarygodna, jak z filmu, ale to już innym razem... ;-)))
2 komentarze:
Też pamiętam Wiedeń z tej nudnej perspektywy , w sumie tylko parki i orkiestry w sumie sielanka i spokój "lancet"
no właśnie jeszcze orkiestry! o tym zapomniałam, a istotne, bo dopełniło uczucie nudy ;-)
Prześlij komentarz