niespa w Japonii (2)
13 wrzesień 2002 rok, piątek, Mino, Japonia
Śniadanie dostaję do łóżka! Jestem trochę zmieszana tą sytuacją. A na śniadanie.... jajecznica z ryżem, miso soup przypominająca smakiem rosół i jeszcze coś małego ukiszonego. Nic nie mogę jeść, czuję jeszcze z wczoraj surowe ryby. Jak ja mogłam je zjeść?! Po śniadaniu obchodzę dookoła mój domek. Jestem zachwycona. Dom podzielony jest na trzy części, oddzielone od siebie japońskimi drzwiami z tradycyjnym malarstwem japońskim. Cała podłoga wyłożona jest tatami. We wnękach znajdują się szafy. Nad drzwiami wiszą jakieś teksty w języku japońskim, a gdzieniegdzie ustawione są ołtarzyki z Buddą. Cały mój domek otoczony jest korytarzem, zewnętrzne ściany domku są przesuwne. Z jednej strony mam mały japoński ogródek, z drugiej las, gdzie grają cykady. Mam także pokoik, w którym mogę mieć pracownię oraz kuchnię i łazienkę z prawdziwą wanną japońską — kwadratową, wielkości 1x1metr, ale za to głęboką tak, że mogę cała się zanurzyć po szyję.
Wyruszam do miasta, do studia. Ponieważ moja świątynia jest oddalona od centrum, mam do dyspozycji rower. Teraz widzę Japonię z albumów: czystą jak kryształ rzekę, ogródki i wszędzie rozbrzmiewające dzwoneczki. Jest jeszcze wcześnie rano. Mleczna mgła otula wszystko dookoła i właśnie z niej wyłania się ONA: w prostych szarych ubraniach, ogolona na łyso, z miękkimi rysami twarzy, w półuśmiechu jaki mają ludzie, którzy posiedli jakąś tajemnicę. Z tej mgły wyłania się najpierw twarz, dopiero potem reszta ciała. To była japońska mniszka. (Spotykałam ją potem wielokrotnie, nigdy nie poznałam, często ją wspominam.)
Po południu wracam do domu. Z głową pełną wrażeń jadę spokojnie na rowerze. Po godzinie orientuję się, że nie mogę znaleźć mojego domu. Wracam z powrotem, przy pracowni kamieniarskiej pytam po angielsku Japonkę o moją świątynię. Ta tylko się uśmiecha i kiwa ciałem w prawo i lewo. Postanawiam przemówić do niej po japońsku. Rozumie! I wskazuje mi kierunek. Jadę i jadę i już wiem, że nie ta droga. Muszę radzić sobie sama. Przejeżdżam przez most, okolica jest tak piękna, że muszę się zatrzymać. Nagle widzę jasnobrązową małpę, która zmierza w moim kierunku. Jest wielkości pięcioletniego dziecka. Muszę uciekać, ponieważ mnie goni. Trafiam w osobliwe miejsce ukryte w gąszczu drzew. Wygląda to jak cmentarz. Zwracają moją uwagę posążki dzieci ubrane w śliniaki. Zaczyna robić się ciemno. Podejmuję decyzję, aby zajechać do jakiegoś domu i prosić o pomoc. Jadę dróżką, tak, to moja świątynia! Podjeżdżam pod główne wejście i jestem rozczarowana. To wcale nie to miejsce. Obchodzę dookoła piękny budynek. Widzę przez szybę chłopca, proszę, by otworzył drzwi. Ten wychodzi z pokoju, jakby przestraszony, ale pojawia się piękna Japonka, która na dodatek mówi po angielsku. Wyjaśniam sytuację, proszę by wskazała mi drogę, ale proszę także by nie dzwoniła do mojej rodziny. Jadę według wskazówek. Z naprzeciwka podjeżdża jeep Atsuko San. Skruszona wsiadam do samochodu. Porażka polskiej globtroterki. Czy w Japonii są małpy?
Śniadanie dostaję do łóżka! Jestem trochę zmieszana tą sytuacją. A na śniadanie.... jajecznica z ryżem, miso soup przypominająca smakiem rosół i jeszcze coś małego ukiszonego. Nic nie mogę jeść, czuję jeszcze z wczoraj surowe ryby. Jak ja mogłam je zjeść?! Po śniadaniu obchodzę dookoła mój domek. Jestem zachwycona. Dom podzielony jest na trzy części, oddzielone od siebie japońskimi drzwiami z tradycyjnym malarstwem japońskim. Cała podłoga wyłożona jest tatami. We wnękach znajdują się szafy. Nad drzwiami wiszą jakieś teksty w języku japońskim, a gdzieniegdzie ustawione są ołtarzyki z Buddą. Cały mój domek otoczony jest korytarzem, zewnętrzne ściany domku są przesuwne. Z jednej strony mam mały japoński ogródek, z drugiej las, gdzie grają cykady. Mam także pokoik, w którym mogę mieć pracownię oraz kuchnię i łazienkę z prawdziwą wanną japońską — kwadratową, wielkości 1x1metr, ale za to głęboką tak, że mogę cała się zanurzyć po szyję.
Wyruszam do miasta, do studia. Ponieważ moja świątynia jest oddalona od centrum, mam do dyspozycji rower. Teraz widzę Japonię z albumów: czystą jak kryształ rzekę, ogródki i wszędzie rozbrzmiewające dzwoneczki. Jest jeszcze wcześnie rano. Mleczna mgła otula wszystko dookoła i właśnie z niej wyłania się ONA: w prostych szarych ubraniach, ogolona na łyso, z miękkimi rysami twarzy, w półuśmiechu jaki mają ludzie, którzy posiedli jakąś tajemnicę. Z tej mgły wyłania się najpierw twarz, dopiero potem reszta ciała. To była japońska mniszka. (Spotykałam ją potem wielokrotnie, nigdy nie poznałam, często ją wspominam.)
Po południu wracam do domu. Z głową pełną wrażeń jadę spokojnie na rowerze. Po godzinie orientuję się, że nie mogę znaleźć mojego domu. Wracam z powrotem, przy pracowni kamieniarskiej pytam po angielsku Japonkę o moją świątynię. Ta tylko się uśmiecha i kiwa ciałem w prawo i lewo. Postanawiam przemówić do niej po japońsku. Rozumie! I wskazuje mi kierunek. Jadę i jadę i już wiem, że nie ta droga. Muszę radzić sobie sama. Przejeżdżam przez most, okolica jest tak piękna, że muszę się zatrzymać. Nagle widzę jasnobrązową małpę, która zmierza w moim kierunku. Jest wielkości pięcioletniego dziecka. Muszę uciekać, ponieważ mnie goni. Trafiam w osobliwe miejsce ukryte w gąszczu drzew. Wygląda to jak cmentarz. Zwracają moją uwagę posążki dzieci ubrane w śliniaki. Zaczyna robić się ciemno. Podejmuję decyzję, aby zajechać do jakiegoś domu i prosić o pomoc. Jadę dróżką, tak, to moja świątynia! Podjeżdżam pod główne wejście i jestem rozczarowana. To wcale nie to miejsce. Obchodzę dookoła piękny budynek. Widzę przez szybę chłopca, proszę, by otworzył drzwi. Ten wychodzi z pokoju, jakby przestraszony, ale pojawia się piękna Japonka, która na dodatek mówi po angielsku. Wyjaśniam sytuację, proszę by wskazała mi drogę, ale proszę także by nie dzwoniła do mojej rodziny. Jadę według wskazówek. Z naprzeciwka podjeżdża jeep Atsuko San. Skruszona wsiadam do samochodu. Porażka polskiej globtroterki. Czy w Japonii są małpy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz