Czułam się z nimi dobrze, nigdy się nie nudziłam. Serbowie, których spotkałam mieli w sobie coś pięknie szalonego a momentami byli refleksyjni, co bardzo lubię. Wieczorem Belgrad przypominał mi Kraków nocą kilkanaście lat temu. Nikt nie wiedział co może się wydarzyć, ale jeśli wydarzyło się, to było to coś pojedynczego, coś co nie ma swojego duplikatu, coś co trudno czasami określić, moment, chwila, która zapada w pamięć na zawsze wraz z zapachem, dotykiem.
Tak więc piłam z nimi rakiję, piłam wino, wieczorem przemieszczaliśmy się z jednego miejsca w drugie. Noce były ciepłe, miasto powoli usypiało, tzn. usypiały maszyny, samochody, zanikał ruch wszystkiego co nie jest człowiekiem. Bo ludzie dopiero zaczynali żyć. Wieczorne, przedłużające się spotkania wpisane są w styl życia Serbów. Gdziekolwiek weszłam słyszałam dobrą muzykę, jedna piosenka przypominała mi pierwszy pocałunek, druga pierwszą czy trzecią miłość… Co za miasto! – myślałam sobie. Przecież to niemożliwe, aby te wszystkie zapamiętane emocje spotkały się w jednym miejscu – myślałam, a potem wyrzucałam sobie, że to może przez to wino, które tu piję.
- Jedi kikiriki i pij wino, co znaczyło jedz orzeszki i pij wino. Dziewczyno! - powtarzali mi.
Więc zdałam się na ten serbski zwyczaj. Kiedy wróciłam do mojego mieszkania, było już późno, ale nie mogłam zasnąć. Puściłam serbskie radio, z którego męski głos rozczulająco zawodził:
Duszo moja mila… duszo moja mila…
niedziela, 29 maja 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz