Rano okazało się, ze koło naszego hostelu jest kawiarenka. Przytulna, z przemiłą właścicielką, która zaparzyła nam kawę na specjalnym palniku w naczyniu całym ze szkła. Wdała się z nami w pogawędkę. Właścicielka była kobietą przepiękną, delikatną. Polubiła nas i pokazała sporo prywatnych zdjęć oraz… osobliwą kolekcję małych przedmiotów przypominających zabawki. Do kawiarenki przychodziliśmy codziennie. W ostatni dzień naszego pobytu była to wizyta obowiązkowa. Było tak milo, że spóźniliśmy się na nasz pociąg ;-) Pani wręczyła mi prezent – małą czerwoną portmonetkę, która mam do dziś. Ja w zamian podarowałam jej drewniane, ręcznie malowane jajko do jej kolekcji.
Pożywienie znaleźliśmy w miasteczku obok, do którego wyruszyliśmy pieszo. Tam też znaleźliśmy onsen na wzgórzu. Duży. Pusty. Z pełną obsługą. Zakupiliśmy ręczniki, po czym ja poszłam na stronę damską a B. męską. B. kocha japońskie onseny i od paru lat fantazjuje, że zrobi taki onsen w naszej łazience ;-)))




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz